Heparyna
Tonciu
4:14Jestem w fazie związku, w której żaden związek nie daje mi fazy Ale to ciągnę dalej i się uzależniam od początku, chociaż już się nie bawię igłami Mam brać cię dożywotnio jak metadon, jak Subutex, opiowraki na programie I nie ma mowy o redukcji, tu się podnoszą dawki, reprezentuję narkomanię Chmury są rozproszone I nie mogą się skupić jak ja, jak patrzę w twoją stronę Odmawiam klona, odstawiam alprazolam Mówię: "nie", patrząc jak sobie podają towar, jak mam nie zwariować? Heparyna jak szpachla na ścianie po gwoździach Urobiłem sobie ręce po łokcie, wypruwam żyły, ledwo stoję na nogach Widzę, kurwa, podwójnie Język mi się plącze! Jestem aspołecznym ćpunem Byłem tam na górze, zdobywałem ćpaniem szczyty Towarzyszy nie mam, ale mi morfina, i zostały na rękach same rysy Jebie mi się w głowie, jestem nikim Moje życie jest żałosne, oddaj moje narkotyki To nie jest przejściowe, nałogi, nawyki Jak próbuję dojść do siebie trzecią dobę, jakbym wracał z misji Mam na ręce: "road to nowhere" Na półce: "butterfly effect" jak fenomen Jak kupuję igły, to te z brązowych Nie robiłem lipy jak goniłem klony Z życia to pamiętam jeszcze blistry, ten sam strach mam w sobie Wyostrzone fobie, jakbyśmy spalili gram na dwoje Wyostrzone zmysły, tak bardzo się boję, że cię stracę Znowu spadam i się budzę tam na dole, nie potrafię latać Znowu spadam i się budzę tam na dole Nie potrafię latać, nie mogę stąd uciec Tyle lat w zawodzie, czemu mnie traktujesz jakbym był kimś innym? Ciągle jestem jak na głodzie, odwracasz głowę Od ran na łokciu, do ran na dłoni Nanoszę trzydzieści gramów heparyny sodowej Dwa tysiące czterysta jednostek międzynarodowych, siedemdziesiąt dwa tysiące Jestem inny, ale tylko trochę Nie chcę igły, jeśli będziesz moim cyclofortem Nie chcę nowych dragów, nie chcę nowych blizn Jesteś moim składem, dla ciebie zrobię: "skrrrt" Też jesteś inna i wiem, że masz podobnie Też boję się życia, mógłbym przysiąc na cokolwiek Już nie chcę padać głową o podłogę Dla ciebie zrobię więcej badań niż morfologie Tylko bądź koło mnie, nigdy nie przestawaj Nie chcę już zostawać sam, nie chcę ćpania W twoje ręce składam siebie na zejściu Jest mi cieplej na sercu, chcę płacić cenę za trzeźwość Nie chcę, żebyś wiedziała, ale cierpię za pięciu Znowu jestem jak Jezus, tak, kurwa, cierpię za pięciu Nie ma narkotyków, które byłyby mi w stanie Wybić ciebie z receptorów, kochanie Odmawiam klona jak pacierz Jesteś dla mnie tak ważna, że oznaczam cię gwiazdką Chcę patrzeć na ciebie z bliska Jakbym wąchał benzynę, wdychał gaz, tankował diesla Z tobą chcę robić sobie zdjęcia, choć przez chwilę żyć normalnie Ale nawet środek czerwca jest przy mnie listopadem Nienawidzę społeczeństwa, już nie liczę tych porażek To mnie skreśla, a ty miałaś być tylko dla mnie Chcę całować twoje usta, ciało od stóp, aż po szyję Robić fikołki na trzepaku, skakać na trampolinie Zakochałem się w tobie jak w morfinie Jesteś moim ziarnkiem maku, cięższym narkotykiem Będąc ze mną, to tak, jakbyś podnosiła moją wartość jak daraprim Tylko tobie pozwolę sprawdzać stan moich żył Choć nie chcę już zapalnych, przy tobie buzuje każdy litr mojej krwi Idę po ciebie, tak ściągnąć kalwina Czujesz obsesję, patrz do czego mnie doprowadziła Chciałem tylko skosztować jak smakuje miłość A zaczęłaś mi się podobać jak zatrucie kodeiną