Otchłanie
Tower
4:10Gdy miał, nie zważał Gdy zgasło, płacze Dopiero w pustce serce tłumaczy Jak cień co znika,wraca wspomnieniem Lecz już bez końca Czas drzwi, od dawna w mroku zamknięte Poruszyć by ujrzeć i poczuć Wiem jak ułożyć rysy twarzy By smutku nikt nie dostrzegł Na ziemi, co krwią i kurzem przesiąkła, Aniołki błądzą, bose, bezdomne, Niosąc zabawki spopielone w dłoniach. Ich śmiech, jak klucz zgubiony do wrót raju, Milczy pod gruzem nocy martwej, A oczy ich, szerokie i ciche, Patrzą na świat, co nie chce ich widzieć. Tam, gdzie lał się niegdyś miód poranków, Teraz ogień plącze warkocze. Nad popiołem krąży kruk milczenia. Lalki, śnią o dłoniach, co nie wrócą więcej. Ludzie, bez imion, jak posągi wojny, Rzucają płomienie w ogródki dzieci. Ich kroki dzwonią jak żelazo w nocy, lecz nie dźwigają więcej niż cień. Nie pytano aniołków o wolę życia, Nie pytano, czy chcą śnić o śmierci. Znają tylko biel obłoków, które odchodzą. Każdy z nich to świeca stawiana na mrozie, Gasnące od najmniejszego podmuchu. Każda łza, co spływa po policzku, Jest listem, co nigdy nie dotrze do Boga. Świat stoi ślepy jak marmur, Głuchy na płacz, co przecina zmierzch. Dzieci umierają cicho jak rosa, Która nie zdążyła dotknąć poranka. Niech płomyk ich skrzydeł nie zgaśnie na Wietrze, Niech zbłądzą choć raz na łąki, gdzie słońce. Niech położą głowy na piersi nieba, Gdzie nie dosięga już człowiek.